środa, 13 marca 2013

Zapasy na czarną godzinę

Dzisiaj pierwszy dzień od ponad dwóch tygodni spędzony bez Pucia. Miałam ambitne plany - nadrobić zaległości lekturowe. No i nie udało się. Zasnęłam nad książką. I cały dzień znów przeleciał przez palce. Jestem senna, otumaniona, smutna...

Zrobiłam szybki obiad. Dzisiaj mało zdrowo. Trzeba się było pozbyć konserw przechowywanych na 'czarną godzinę' (termin przydatności do spożycia zaczął się kurczyć) czyli: potop, trzęsienie ziemi, wojnę nuklearną, nagły barak dostępu do sklepu lub gotówki czy inne tym podobne sprawy (każdy może wybrać swój wariant).

Tak więc zagotowałam makaron, podsmażyłam dwie konserwy (już bez tłuszczu, bo mają go dość w sobie), dodałam cebulę, sos pomidorowy i ser pleśniowy (zwykłego nie miałam). Wszystko z datą ważności do kwietnia.

Wymieszałam sos z makaronem i obiad gotowy. Od czasu do czasu coś mało wyszukanego i niezdrowego (mam na myśli głównie konserwy) szkody wielkiej nie uczynią. A całość zrobienia obiadu zajęła mi z 20 min.

Do tego popijam zieloną herbatę przywiezioną prosto z Japonii wiele lat temu (pewnie już dawno po terminie ale na szczęście nie umiem tego odczytać a smakuje dokładnie tak jak kiedyś) i zaparzyłam rooibosa dla równowagi.

Zaraz muszę wyjść z domu a pogoda mało do tego zachęca tak więc dzisiaj coś z zimnej Norwegi; od razu przychodzą mi do głowy fiordy i lodowce





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz